poniedziałek, 22 października 2012

o loterii, złodziejstwie, obrazkach i kubeczkach

Dzisiaj kilka słów o National British Lottery, czyli czymś takim jak Lotto w Polsce. A jest to niewątpliwie jedna z najprzydatniejszych instytucji w Londynie. Dlaczego?
W 2003 londyńskie muzea narodowe stanęły przed koniecznością remontu. Na modernizację potrzebne były pieniądze, więc opcje były dwie: wprowadzić opłaty za wstęp, albo znaleźć sponsora. Tu właśnie pojawia się Loteria Narodowa ze swoimi 950 milionami. Dzięki temu można sobie zupełnie bezpłatnie oglądać cudowności Anglii. A oto co udało mi się zobaczyć do tej pory:


British Museum, nazwa jest przewrotna bo zawiera nie całkiem brytyjskie dziedzictwo a wszystko to co Anglia pokradła na całym świecie i mimo wielu próśb oddać nie chce. Muzeum nie jest interaktywne, więc 'fanu' nie ma. Ale warto się tam wybrać, choćby ze względu na jego imponujące rozmiary. Już po wejściu masz ochotę powiedzieć: "Toto, mam wrażenie że nie jesteśmy już w Polsce". To co z całą pewnością warto zobaczyć to Sala Partthenon i oczywiście Kamień z Rosetty.

National Galery: obrazy, obrazy, obrazy. Rada ode mnie: jeśli nazwiska takie jak Holbein, Veronese, Uccello, czy Vermeer nic wam nie mówią  zaopatrzenie się w Audio Guide'a. Jest niedrogi, a bez niego możecie sobie po muzeum co najwyżej pospacerować. Mają co prawda Moneta, Van Gogha czy Caravaggio, ale to tylko kilka znanych nazwisk na tysiące.
Coś co mnie zdziwiło to że znani koleszkowie tak po prostu sobie wiszą na ścianach razem z innymi. U Czartorykich Vinci ma swój własny pokój z niezliczoną ilością alarmów. Ewentualnie w Sukiennicach najcenniejszy obraz jest wieszany w centrum sali, a ona otrzymuje imię autora, jak sala Chełmońskiego. A w Angli nie. W Angli Słoneczniki wiszą i już, żadnych dodatkowych alarmów, ani dodatkowej ochrony.

Tate Modern: niektóre rzeczy są zbyt Modern żeby je zrozumieć. Białe kwadraty o tytule biały kwadrat, kawałki metalu, rozrzucone po plaży litery (bałtyckiej plaży, btw), cygańskie wozy z rozkładającą się żywnością.
Co jednak wymaga uwagi to fakt, że jeśli coś jest współczesne to dzieje się tu i teraz. W muzeum nie brakuje 'sztuki' tworzonej na żywo. 30 ludzi chodząca po holu tam i z powrotem po holu muzeum to coś co powinno sie omawiać w szkołach.
Udało się nam też trafić na marsz zombie.

Victoria and Albert Museum: zdecydowanie mój ulubiony na tą chwilę. Pięć godzin oglądania, ubrań, mebli, biżuterii i innych bibelotków to wciąż za mało. Do tego co jakiś czas trafiają się sale interaktywne, gdzie możesz dotykać rzeczy, wkładać ubrania, projektować tkaniny, żłobić monety i robić inne ekscytujące rzeczy. Do tego w kawiarni w ogrodzie możesz sobie kupić kawę w najładniejszych kubeczkach na ziemi (niech się Starbucks schowa).


Na razie tyle, ale Loteria dała nam jeszcze kilka innych okazji do zaprzyjaźnienia się z kulturą, dlatego jeszcze o muzeach usłyszycie.
A i przy okazji przywitajcie Louis'a (Hiszpania), Camillę (Włochy) i Laurę (Węgry) 





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz